CZĘŚĆ II

*

Postanowiłem rozebrać silnik. Wyczyściłem ponownie cały system i wymieniłem olej. O 0430 byłem już gotowy, żeby go odpalić. Niestety, lampka ciśnienia nie zgasła. Nie mamy więc silnika, jedynego obecnie źródła ładowania akumulatorów – musimy bardzo oszczędnie zarządzać prądem.

Koło południa byliśmy wciąż niemal w tym samym miejscu. No, może trochę nawet dalej od Dominiki. Gdybyśmy tak mogli uruchomić silnik… moglibyśmy być w jednym z południowych portów w ciągu dwóch godzin…

Po południu wiatr zaczął pojawiać się na moment, z różnych kierunków. Każda jego nowa obecność powodowała ożywienie na pokładzie - staraliśmy się błyskawicznie dopasować ustawienie żagli. W żółwim tempie przesuwaliśmy się jakoś na północ. W pewnym momencie przed nami usłyszeliśmy szum morskiej wody… ciekawe…

Okazało się, że to szemrze prąd - rzeka w morzu. Płynie w poprzek naszego kursu, za zachód. Pierwszy raz byliśmy świadkami takiego zjawiska. Szeroki na około 100 metrów pas wody o innym odcieniu, z wyraźnie odciętymi krawędziami, pluskotał milionami mikrofalek. Jak tylko dostaliśmy się w jego zasięg, zaczęliśmy znów dryfować na zachód w towarzystwie niesionych prądem rozmaitych śmieci, fragmentów palm, orzechów kokosowych itp. Przy niezmiennych warunkach wiatrowych (słabe podmuchy z różnych kierunków), spędziliśmy popołudnie na próbach wydostania się ze szponów „morskiej rzeki”.

Wieczór i noc to panująca wokół głucha cisza. Tylko od czasu do czasu puste żagle załopoczą, gdy jachtem bujnie fala… A delikatny prąd dyskretnie zabiera nas coraz dalej i dalej od Dominiki.

Niedziela, 3 maja 2009

Przykładowe wpisy z dziennika pokładowego z ranka: „kilka powiewów wiatru… leciutkich, na kilka chwil”, albo „dystans do Dominiki nadal się zwiększa, wyspa nie widoczna, w chmurach”…

Czwartego dnia naszej podróży przestałem się już denerwować na pogodę, choć wcześniej nieźle ją przeklinałem. „Cóż zrobimy z tak pięknie rozpoczętym dniem?” - zapytałem. „Ja marzę o kąpieli, to słońce strasznie piecze i jest potwornie gorąco”, powiedziała Pati. Nie zajęło nam długo, by przebrać się i wskoczyć do wody z maską, płetwami i rurką :) Zrobiliśmy to kolejno, tak że jedna osoba zawsze była na pokładzie. Kolejnym środkiem bezpieczeństwa było przywiązanie się do jachtu długą liną. Daje ona swobodę pływania i jednocześnie zapewnia szybki powrót na jacht, w razie potrzeby.

Okazało się, że wokół kadłuba YouYou, pływa kilkadziesiąt malutkich, różnokolorowych rybek. Wygląda na to, że czyszczą one dno :) - „piękna” pomoc! Dzięki!

Kolor morza jest wspaniały, pod nami toń 2500 metrów… „Ciekawe, jakie kreatury pływają teraz tam, głęboko pod nami” – zastanawialiśmy się. Po pływaniu w morzu zjedliśmy śniadanie i ponownie zaczęliśmy wypatrywać Dominiki oraz oznak wiatru…

Brak obu. W zamian dostrzegliśmy nieopodal ogromne cielska wielorybów! Okolice Dominiki słyną z pojawiających się tam corocznie Humbaków. Przypływają tu, by urodzić małe. Tym razem widzieliśmy tylko dorosłe osobniki.

W południe odebraliśmy prognozę pogody i zapowiedź silnych burz w nocy. Dopiero późnym popołudniem zaczęły się już bardziej stałe podmuchy wiatru, dzięki którym na moment rozwinęliśmy nawet prędkość 5 węzłów! :)) Tym razem już we właściwym kierunku

Dominika już widoczna i coraz bliżej!

Wieczorem, w odległości dwóch mil od Portsmouth i raptem pół mili od brzegu wiatr ucichł znowu kompletnie. Tym razem przybrzeżny prąd płynący na południe zaczął zabierać nas coraz to dalej od zatoki, w której już widzieliśmy jachty na kotwicy… co gorsza, nie mieliśmy nad jachtem kontroli a byliśmy dość blisko brzegu…

„A jak wkrótce pojawią się zapowiadane burze i wepchną nas na brzeg?” - taka myśl kołatała mi się po głowie i zrobiło mi się niewesoło. W końcu postanowiłem spróbować jeszcze raz silnika, choć wiem, że bez smarowania nie powinno się go odpalać nawet na dłuższą chwilę. Tym razem po kilku sekundach lampka ciśnienia zgasła! Hurra! Teraz szybko płyńmy schronić się w zatoce!

Kotwicę w Prince Rupert Bay rzuciliśmy kwadrans po północy, 4 maja. W niespełna dwadzieścia minut później z nieba lunęły strugi wody i rozwiało się nawet na dobrze osłoniętym kotwicowisku. Ale my raczyliśmy się już wtedy rumem z kolą i tańczyliśmy nawet tego wieczoru :))

Mikołaj Westrych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz